W lipcu zrobiłam pierwsze w życiu koszyczki z wikliny papierowej, jeden pomalowałam, drugi został nagi ;) i oba plątały się po kątach. Straszliwie koślawe, krzywo wykończone, ale się trzymają ;) Postanowiłam dziś, że ich los musi się rozstrzygąć - albo kosz albo lifting. Jako, że mam dobre serce uratowałam je przed śmietnikiem i przy użyciu wikolu, serwetek i koronek ukryłam najgorsze mankamenty ;) Postanowiłam je pokazać, bo za parę (naście...) miesięcy będe wyplatać takie cuda i będzie porównanie jakie to wspaniałe postępy zrobiłam ;) :)
Ten powstał nie dawno, też koślawy i krzywo wykończony, ale już ciaśniejszy i bardziej zwarty :) Może coś z tego będzie ;)
Nie potrafię równo zakończyć koszyka... każdy wyszedł mi wyższy z jednej strony i nie wiem czemu...
Ja tam żadnych koślawych nie widze:) Bardzo mi się podobają te koszyczki:)
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
Super :) może i ja pomyślę nad przystrojeniem swoich koszyków, bo fajnie to wygląda
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
u mnie też jedna strona wychodzi wyżej... zwaliłam to na użycie nieco szerszych rurek (skręcanie przychodzi mi z porą dnia:|) oraz niedociskanie (teraz dociskam bardzo mocno i jest lepiej:))
OdpowiedzUsuńwłaśnie zaczynam kolejny - będę dociskać ile wlezie, może się uda ;)
OdpowiedzUsuńZ każdym koszyczkiem jest lepiej :)Wiem to z własnego doświadczenia :)Bardzo ładnie Ci wyszło :)Pleć,pleć i pokazuj nam tu szybko ;)***
OdpowiedzUsuńKurcze.. jak mnie kręcą te koszyki... im więcej ich na blogach, tym bardziej sama chcę upleść..!
OdpowiedzUsuń